Osobliwy, bo osobny. Znaczy się, samotny. Siedzę przed komputerem i bloga zakładam... Doprawdy, osobliwy mój Sylwester.
Ciekawa rzecz. Nie poznałem nigdy żadnego Sylwestra. A byłoby to zabawne. Musiałby chyba zostać etatowym organizatorem imprez sylwestrowych... Co roku wiedziałbym z góry, co mnie czeka w Sylwester. Hmm... Sylwester u Sylwestra...
Przepraszam wszystkich Sylwestrów za te głupie sylwestrowe żarty.
Ale co zrobić.
Siedzę sam, bo jakoś nikt o mnie nie pomyślał, a ja nie jestem na tyle bezczelny, by dzwonić, dopytywać się, wpraszać... (To znaczy, należało by raczej rzec: "Bywam nie na tyle bezczelny..." et cetaera). I tyle. Taka sobie historia.
Słucham odgłosów wystrzałów i wyglądam niekiedy przez okno, obserwując tych, którzy od dobrych kilku godzin, pewnie łącząc się w bólu z mieszkańcami Vanuatu, witają nowy rok.
Świecka tradycja. Nowa. Ale co tam! Już przed Wigilią pierwsze strzały było słychać! (Z Rezurekcją im się pomyliło, czy jak?)
Pomyślałem więc, trudna rada, zacznę w końcu tego bloga pisać, skoro i tak Prezes w Kapeluszu sam z siebie, na wyrost, rzekłbym, zadeklarował, że Wojciech Fumel Notatnik osobliwy w ramach Knajpy prowadzi... A z Prezesem w Kapeluszu się nie dyskutuje. Jedna pani dyskutowała była, i jej potem mleko skwaśniało. (Było to zaś, zaznaczyć trzeba, mleko tzw. przedłużonej trwałości.)
Nie radziłbym jednak spodziewać się cudów po tym moim pisaniu. Taki ze mnie czwartorzędowy raczej pisarzyna i czasem skrobnę coś lewą ręką przy kawie (no bo przecież prawą mam kawą akurat zajętą), czasem ktoś życzliwy pochwali, to miło, ale ile w tym prawdy (jak mawiał Stachura). A tak, pod presją, tym bardziej, kawy nawet nie ma -- to cóż dobrego z tego będzie?
Bóg raczy wiedzieć.
Tyle tytułem wstępu, czy może usprawiedliwienia?